| Scarlett Thompson | 27 lat | reżyserka | numer 18 |
| oddział górny | dożywocie |
| oddział górny | dożywocie |
*****
Niewiele pamiętała z dzieciństwa. Uważała, jak wielu praktycznie myślących ludzi, że nie można oglądać się za siebie, kiedy chce się iść naprzód. Gdyby nie uważała tego stwierdzenia za zbyt banalne, z pewnością stałoby się jej mottem życiowym. Ale w jej przypadku działało to inaczej - wymazywała z pamięci tylko złe wspomnienia. Zbyt ambitna, nie znosząca krytyki... Chciała być aktorką. Całe dnie spędzała na przygotowywaniu małych spektakli, które odgrywała przed rodzicami na koniec każdego dnia. Rodzina była biedna - nie mogli sobie pozwolić na zabieranie jej do teatru zbyt często. Nie mogła również zapewnić jej miejsca w szkole teatralnej.
Bardzo mocno wierzyła, że ma talent. Mimo braku przygotowania przychodziła na wszystkie castingi. Aż w końcu usłyszała "Niestety... Nie chcemy Pani zranić, ale nie będzie Pani aktorką".
Porzuciła swoje marzenia. Nie musiała grać w przedstawieniach, nie musiała w ogóle o nich myśleć -postanowiła zapomnieć. Ale w wieku dwudziestu lat wiedziała, że kiedyś wróci i wszyscy, którzy mówili, że nia ma talentu, gorzko tego pożałują. Stała się oschła, niesympatyczna, zakłamana. Mimo ukończenia studiów mechatronicznych, postanowiła wrócić do teatru. Jako reżyser.
Braku intuicji scenicznej nikt nie mógł jej odmówić. Tworzyła najbardziej śmiałe i dość kontrowersyjne produkcje. Producenci dostrzegali iskrę w jej oczach i doceniali nieustępliwość w dążeniu do celu. Aktorzy dawali z siebie wszystko, obawiając się jej ataków gniewu. Nienawidziła ich. Nienawidziła ich wszystkich. Wszystko co tworzyła, tworzyła z ogromną złością, która dawała jej siłę.
Po pewnym czasie i krytycy zaczęli tą złość dostrzegać - w jej własnych dziełach. Uważali, że jej obrazy już nic nie znaczą. Że forma zaczyna przerastać treść.
Nigdy nie była specjalnie znana. Ale wiedziała, że gdyby mogła, zrobiłaby wszystko by zamknąć im usta. Znów poczuła bezsilność, która towarzyszyła jej po tym strasznym castingu. Mogła mówić, ale nikt by jej nie usłyszał. A nawet gdyby usłyszał - na pewno by nie posłuchał.
Zrozumiała, że wszystkie jej problemy są spowodowane brakiem pieniędzy. Gdyby jej rodzice mieli pieniądze, na pewno osiągnęłaby więcej. Jak dotąd tylko jedna z jej sztuk powędrowała na wielką, nowojorską scenę. Przyrzekła sobie nigdy więcej nie być biedną.
Wykorzystała wielu ludzi, wiele okazji. Zapomniała o teatrze. Zaczęła nim gardzić. Potrzebowała teraz rozgłosu, pieniędzy i władzy. Zanim się obejrzała, koordynowała wysokobudżetowe produkcje. Stała się osobą publiczną - pozowała na ściankach, wypowiadała się na każdy temat w sposób kontrowersyjny, nadużywała sarkazmu, wchodziła w krótkie związki z aktorami, których potem rzucała z wielką przyjemnością.
Nie była sobą. Nigdy. Dla niej to była tylko rola, jedyna rola życia, którą chciała odegrać jak najlepiej się da. Kupowała drogie samochody, egzotyczne zwierzęta i najwyższe buty, słuchając przy tym muzyki stworzonej do jej filmów. Czasami nawet paliła papierosy, których nienawidziła. Nigdy się nie zaciągała - jednak zawsze uważała, że to bardzo seksowne. Czuła się jak w jakimś starym filmie. Wyobrażała sobie, że kręci jakąś piękną scenę, przełomową w historii kina. Wydawało jej się, że wszyscy, którzy na nią patrzą, zazdroszczą jej życia i chcą być tacy jak ona. Że wszyscy ją podziwiają.
Czasami, kiedy oglądała swoje filmy, dostrzegała tą sztuczność. Widziała niepokojącą różnicę między jej pierwszymi sztukami, a tym... Jej sztuki były jak piękny obraz. Taki jak lubiła - minimalistyczny, symetryczny, dokładny. A filmy... Były rysunkiem pięcioletniego dziecka na żółtym papierze, okraszonym papką efektów specjalnych. Kłóciło się to z pozostałością po jej wrażliwości. Ale trudno. Miała pieniądze. Pieniądze i władzę.
Gdy przybyła do więzienia, nie pamiętała już swojego wcześniejszego życia. To był tylko film - jeden z lepszych, jakie stworzyła. Krew na jej rękach była jedynym elementem, który wydawał się jej wyjątkowo realny. Skąd się tam wzięła? Nie pamiętała. Nie miała głowy do takich nieistotnych rzeczy.
Przecież obiecała sobie, że nigdy nie obejrzy się za siebie.
Przecież obiecała sobie, że nigdy nie obejrzy się za siebie.
*****
fot. Marion Cotillard
cytat w tytule z "Przeminęło z wiatrem"
Na wątki zawsze chętna - zapraszam :)
cytat w tytule z "Przeminęło z wiatrem"
Na wątki zawsze chętna - zapraszam :)
[ Dzięki za zaproszenie, może skorzystam. :D]
OdpowiedzUsuńNijas
[Dzień dobry. Cytat ze złodziejem jest fajny :) Kupił mnie :D To co myślimy nad czymś?]
OdpowiedzUsuńAlexander "Kwinto"
[Dobrze, że zarzuciłaś pomysłem :D Bo ja trochę nie miałem weny twórczej. To w takim razie zaczynam ;)]
OdpowiedzUsuńKwinto był z lekka poirytowany pewną sytuacją. Bo ten debil, idiota i palant największy na świecie Gregor wziął i sobie zrezygnował z gry. No cóż…zniszczył tym samym plany na grę w bilarda. Generalnie teraz to było ciężko kogokolwiek znaleźć do wspólnej gry. To nawet nie chodziło o to, że Alexander był jakimś mega dupkiem i ogólnie typem spod najciemniejszej z najciemniejszych gwiazd…większość miało już jakieś plany na wieczór. A tak trochę lipa odmówić jakiemuś współwięźniowi…tak tylko potrafił (i mógł) zrobić tylko i wyłącznie Gregor.
Batura miał dosyć osobliwy podział na więźniów… dla niego nie istniał taki podział jak ci „normalni”, czy „Specjalna Dwudziestka”. Dla niego byli: „idioci”, „palanty”, „mniejsze palanty” i „całkiem spoko ludzie”. Oraz najprostsza podziałka: „skurwysyny” i „skurwysyny”.
Miał nadzieję, że znajdzie kogoś w bibliotece, albo w podobnym miejscu… kogokolwiek…mogła być nawet jakaś baba, która otruła swojego męża, albo udusiła pończochami kochanka. Mógł być nawet jakiś sportowiec, który postanowił bardzo ciężko uszkodzi swojego trenera, polityk, który dopuścił się oszustw finansowych, jakiś z wyglądu miły facet po czterdziestce, który trzymał za mordę pół przestępczego światka z Nowego Yorku albo innej światowej metropolii. Było mu to naprawdę obojętne. Nie miał zamiaru spędzać dzisiejszego wieczora samotnie. A tym bardziej, że przeczuwał, że raczej nie zabawi za długo w tym miejscu. Amnestia, jeden z najlepszych prawników…i jeszcze plan „B”, który był ostateczną ostatecznością. I stety albo i niestety w przypadku niepowodzenia tego planu, nie ma alternatyw…nie licząc przedłużenia wyroku. Ale przypuszczał, że mając sporo pieniędzy na kilku lipnych kontach bankowych i z dobrym „papugą” u boku jest w stanie dosyć szybko opuścić mury White Collar Prison.
Przy barze zauważył jakąś samotną i ładną kobietę. Od razu odezwała się w nim natura Polaka. Nie pytając o pozwolenie przysiadł się.
- Cześć.- powiedział. Można było mówić na jego temat wiele złych rzeczy. Ale nie można było zaprzeczyć, że głos miał ładny i generalnie chciało się go słuchać.- Szukam kogoś chętnego do gry w bilarda.- powiedział bez ogródek. Uśmiechnął się słabo rozpoznając w kobiecie znaną kiedyś reżyserkę.- O ile sławna pani reżyser wyraża chęci na moje towarzystwo.- dodał i swój prawy kącik ust uniósł lekko ku górze.
Kwinto
[Gwiazda własnego filmu? Czy reżyserka życia? ;) Ogólnie to witam serdecznie!]
OdpowiedzUsuńVladislav
Alexander mimowolnie się uśmiechnął, słysząc z ust reżyserki „oszust albo złodziej”. Osobiście wolał określenie „kasiarz”, „naczelny kasiarz III Rzeczypospolitej”, albo po prostu „Kwinto”. Dla niego słowa takie jak „oszust”, czy „złodziej” były w pewnym sensie uwłaczające…były bardzo negatywnie nacechowane i ogólnie w jego osobistym mniemaniu nie oddawały jego dokonań. „Złodziej” zarezerwowany był dla tych, którzy okradają sklepiki osiedlowe, małych jubilerów, monopolowe…generalnie miejsca o słabym znaczeniu gospodarczym. „Oszust” był to dla niego ktoś, kto spotykał się z kimś tylko i wyłącznie dla pieniędzy…był dla swojej „miłości” jak taka pijawka, która powoli osusza z pieniędzy. Do miana „oszustów” zaliczali się również wszelakiej maści naciągacze. Ale to tylko i wyłącznie zdanie Batury… Dla większości i tak będzie „złodziejem” lub „oszustem”…i niestety pogodził się z tym faktem.
OdpowiedzUsuń- Dlaczego nie? Bilard nie jest bardzo wymagający.- uniósł nieco brew ku górze. Dla niego bilard był nawet zbyt łatwy. Na wolności grywał w niego czasem…dla niego bilard był zbyt…nudny i przewidywalny. Wolał sporty ekstremalne i pochodne. Cieszyłsie niekiedy, kiedy mógł pograć z jakimiś współwięźniami w piłkę nożną, albo tenisa… na pokera…raczej nie miał co liczyć…to znaczy karty były. Ale co to za gra w pokera, jeśli nie można grać na pieniądze? Może gdyby przychodziły paczki od rodzin albo znajomych, to grałby na jakieś takie fanty, typu fajki, albo butelki wódki (o ile przeszłoby przez kontrolę). Rozejrzał się po pomieszczeniu. Świeciło takimi pustkami.
-Rozumiem, że pani reżyser lubi samotność.- nieco uniósł prawą brew. Chyba trafił.- No wiadomo w samotności najlepiej się myśli… Ale zastanawia mnie, czy takie codzienne siedzenie samotnym przy barze przy bezalkoholowym, ma jakikolwiek sens na dłuższą metę.- powiedział.- Spędzi pani tu najbliższe kilkanaście lat… będzie pani mijać innych współwięźniów, człowiek samotny powoli wariuje, jeśli do tego dołożymy zamknięcie i brak możliwości wydostania się z tego…powstanie nam swoista…- przerwał na chwilę próbował znaleźć jakieś odpowiednie słowo.-…frustracja.- spojrzał na kobietę swoimi zimnymi szaro-niebieskimi oczami. Słabo się uśmiechnął.
- Dlaczego unika pani kontaktu z innymi? Nie są interesujący? A może to zwykły plebs, z którym nie można porozmawiać o dobrym kinie? Osoby, które uważają że „Zmierzch”, czy „50 twarzy Greya” to najlepsze produkcje stworzone w całej historii kina.- przenikliwie się uśmiechnął w stronę kobiety. Uwielbiał mówić…uważał, że dzięki rozmowie można wiele dowiedzieć się o człowieku. Kiedyś uwielbiał robić portrety psychologiczne…ale od dłuższego czasu tego nie czynił. Może to było jedną z przyczyn dlaczego go złapali? Kwinto niespiesznie przeszedł za ladę, chciał coś wypić. Wziął pierwszy lepszy czysty kieliszek i nalał trochę wódki. Wypił to bez żadnego skrzywienia. Napój mający około 40%, wypił jak zwykłą wodę mineralną. Nalał sobie jeszcze i położył butelkę na ladę.- Jeśli jest tak jak mówiłem, to muszę przyznać, że ma pani szczęście. Bo ja lubię kino… i lubię rozmawiać z osobami znającymi się na tym… ale może darujmy sobie te „panie” i „panów”?- zapytał. Po chwili był już obok kobiety. Wyciągnął w jej kierunku swoją rękę.- Alexander…- przedstawił się.- Ale proszę mówić do mnie Kwinto. Wszyscy się tak do mnie zwracają.- uśmiechnął się do kobiety…jej oczom ukazały się dwa rzędy białych i prostych zębów. Uśmiechem mógłby zawstydzić nie jedne gwiazdy show-biznesu.
Kwinto
- Prawdziwe życie jest interesujące, fakt…może nie każdy chce oglądać o tym filmów, ale jeśli odpowiednio podkoloryzuje się historię wyjdzie całkiem niezła produkcja.- powiedział.- Weźmy na przykład, znaną reżyserkę, która zabija…wyrachowana kobieta, której obce są wyższe uczucia.- chyba uderzył w nieco czuły punkt. Jednak był to „szczęśliwy traf”, Kwinto bowiem strzelał z tym „wyrachowaniem” i „wyższymi uczuciami”. Starał się jednak nie dawać po sobie tego poznać.
OdpowiedzUsuń- Dlaczego? Mali ludzie dokonali wielkich rzeczy.- uśmiechnął się słabo, ciągle pamiętał to co powiedział kiedyś do swojej nauczycielki od WOS’u i historii: „Mali ludzie są wyjątkowo niebezpieczni. Czy oni cierpią na jakiś kompleks niższości? No bo taki o Napoleon…niski był, postanowił zdobyć sobie Rosję i się na tym przejechał… Lenin też niski, Stalin, Chruszczow i Hitler… i co? Mówimy o nich wiele lat po ich śmierci… A wszyscy byli łasi na władzę…a co za tym idzie na pieniądze. Czyli nie dość, że byli niscy to jeszcze chciwi i w większości mieli trochę krzywy sufit…trochę bardzo krzywy….”- Dlaczego nic nie znaczymy? Wystarczy mieć pieniędzy więcej niż przeciętny człowiek i już coś się znaczy. Albo wystarczy być politykiem.- wzruszył ramionami. Czasami kiedy chwytały go bezsenne noce, zastanawiał się dlaczego nie został politykiem. Mógłby kraść miliony i to (całkiem)legalnie i miałby jeszcze immunitet dyplomatyczny. Tyle mógł wygrać…ale zachciało mu się kraść uczciwie…jako złodziej.
- Cieszę, się niezmiernie z twojej decyzji.- powiedział odnośnie bilarda.- Ale niestety nie mogę obiecać, tego że później nie będę cię męczył rozmową. W końcu siedzimy w tym samym „więzieniu”.- nie dało się nie usłyszeć sarkazmu wydobywającego się z jego ust, kiedy powiedział „więzienie”… Dla niego było to istne pseudo więzienie. Równie dobrze można by zastosować wobec niektórych najzwyklejszy areszt domowy.- No to zapraszam.- powiedział i zatrzymał się przed przejściem, chciał przepuścić kobietę. Cóż…czasami zdarzało mu się uważać na lekcjach savoir-vivre.
Przeszli do sali ze stołami do bilarda. Alexander chwycił jeden z kijów, ustawił bile. Lekko nasmarował końcówkę kija kredą.
- Kto zaczyna? Ja czy ty?- zapytał. Widząc jednak minę kobiety sam sobie odpowiedział.- No to w takim razie ja zacznę.- powiedział. Lekko się nachylił nad stołem. Położył swoją dłoń na gładkim stole bilardowym. Chwycił kij, powoli przygotował się do uderzenia, kij był niebezpiecznie blisko białej bili, kiedy ktoś nie ryknął „Kwinto”. Alexander wyprostował się i spojrzał w kierunku grupki kilku innych więźniów. Krzyknęli coś do niego. Alexander tylko wywrócił oczami i wrócił do gry. Postanowił ich w zupełności olać. Przygotował się do zaczęcia. Kij trafił w sam środek białej bili. Ta uderzyła w resztę bil ustawionych w trójkąt. Bile leniwie rozpełzły się po stole, jedna z nich trafiła do łuzy. Była to czerwona trójka. Prawy kącik ust lekko drgnął Polakowi. Uderzenie nie było co prawda najgorsze, ale wiedział, że mógł to rozegrać zdecydowanie lepiej.
Co się stało to się nie odstanie mój drogi Kwinto- zaszeptał mu cichy głosik z tyłu głowy.
Alexander kątem oka dostrzegł, jak ktoś przygląda się jego poczynaniom. Liczył na spokojną rozgrywkę…i się nawet aż tak bardzo nie przeliczył. Nie było zbyt wielu więźniów na Sali. I to mu odpowiadało, chciał się skupić. Spojrzał na zegarek i z zadowoleniem stwierdził, że mają od kwadransa do pół godziny spokoju, zanim przyjdzie niejaki Daniel i nie zapragnie zgrać z Polakiem.
Kwinto
- Dlaczego stwierdziłem, że wyższe uczucia są ci obce?- zapytał sam siebie. Uśmiechnął się pod nosem.- Bo zabiłaś. Podczas zabijania wszystkie uczucia schodzą na bok. Jest tylko tu i teraz…ty i ofiara…powinno się działać bez pasji i nienawiści.- powiedział w końcu.
OdpowiedzUsuń”Na polu walki działasz bez pasji i nienawiści, szanujesz pokonanych…”- pewnie byłby w stanie wyrecytować, ale nie chciał tego robić. Po co miałby cytować fragment kodeksu honorowego legionisty?
Kiedy Scarlett chybiła, on przystąpił do działania. Lekko pochylił się nad stołem. Wyprowadził celne uderzenie. Posłał dwie bile za jednym zamachem do łuz. Składał się do kolejnego uderzenia. Jego usta zmieniły się na chwilę w cienką czerwoną kreskę, wiedział, że to będzie ciężkie uderzenie.
- Dlaczego?- zapytał. Na jego twarzy malowało się skupienie. Nie przeszkadzało mu to, że teraz rozmawia, miał podzielną uwagę. Nieznacznie przeciągał odpowiedź, najpierw chciał wyprowadzić uderzenie. Biała bila odbiła się od bandy i uderzyła bilę przeciwniczki, która z kolei uderzyła właściwą bilę, a ta wpadł do łuzy. Alexander wyprostował się.-Uwierzysz, jeśli powiem, że jestem seryjnym gwałcicielem i kanibalem-mordercą?- zapytał po chwili, spojrzał swoim obojętnym wzrokiem to na Scarlett, to na stół od bilarda. Przeszedł kilka kroków, złożył się do kolejnego uderzenia, trochę, źle wycelował, bila rozgrywająca tylko lekko musnęła jego własną. Zaprzepaścił uderzenie.
Spojrzał na reżyserkę, chyba nie uwierzyła.
- Za prywatyzację banku.- powiedział w końcu. Lekko nasmarował kredą końcówkę swojego kija. Spojrzał na poczynania zawodniczki, nie chciał rozpraszać, ale nie mógł się powstrzymać, aby tego nie powiedzieć.- A ty dlaczego zabiłaś? Zemsta? A może najzwyklejsza zachcianka?- zapytał, nie to chciał powiedzieć, ale ciekawiło go to. Poczekał tylko chwilę na idealny moment, na moment w którym zada TO pytanie.- Mówił ci ktoś, że masz bardzo ładny głos?- zapytał w momencie kiedy uderzała bilę.
Uśmiechnał się nieco i spojrzał na kobietę. Chyba była nieco zdziwiona tym komplementem.
- Czyli nikt…- powiedział cicho, prawie niedosłyszalnie.- Jestem pierwszy, który ci to powiedział?- zapytał. Mówił już nieco głośniej.- Naprawdę nie wiem dlaczego tak się na mnie patrzysz, nie obraziłem ciebie ani nic. Wyglądasz, jakbyś obmyślała jak mnie tu zabić.- uśmiechnął się.- I myślę, że wiele osób potwierdzi mój pogląd…- nieco zzezował na stół. Szybko przeliczył ile jest bil na stole. Wydawało mu się, że nic się nie zmieniło…
- Chyba nie trafiłaś w bilę.- powiedział po chwili. Nie mówił tego złośliwie.- Ale mogę się mylić.- dodał po chwili…
Kwinto
- No cóż, ja niestety cierpię na taki dziwny syndrom policjanta/dziennikarza/oficera wywiadu/ Bóg wie kogo jeszcze… i jestem cholernie ciekawski.- powiedział. No taka była prawda, musiał wiedzieć co się u niego na rewirze dzieje. Jakieś takie przyzwyczajenie.
OdpowiedzUsuń- Nie zawsze. Generalnie to jestem milczący.- powiedział. No cóż, trochę było w tym prawdy. Na ogół był milczący, jednakże kiedy przychodziło do „prywatyzacji” (a właściwie na jakiś czas przed tym), gadał sporo, na różne tematy. A tutaj? Tutaj było zdecydowanie zbyt wiele osób, które nic nie mówiły, no może wyrażały swoją opinię jakimiś półsłówkami. I jakoś tak wyszło, że Kwinto stał się naczelnym więziennym rozmówcą i kolesiem o dość niespotykanej ksywce. Alexander jednak zrozumiał aluzję. Wiec się zamknął, praktycznie przez całą resztę gry nie odzywał się ani słowem. Dopiero na końcu nie mógł sobie darować i powiedzieć z lekkim uśmieszkiem „Wygrałem”. Nieco żałował, że nie zakładał się z nią….Ale co on mógłby od niej chcieć? Przecież w więzieniu nic cennego nie miało jakiejś szczególnej wartości.
- Bardzo miło się grało.- powiedział Alexander. Usłyszał jakiś hałas. Przyszło jeszcze kilku osadzonych. Batura spojrzał któż to zdecydował się przyjść tutaj. Pokiwał z politowaniem głową. Oto zjawił się Jared i jego świta. Kwinto próbował się szybko wymiksować z pomieszczenia, ale silne łapska Jareda chwyciły go.
- A ty Kwinto dokąd? Nie lubisz mnie?- zapytał Jared. Facet był wysoki na ponad dwa metry, posturą niejednokrotnie przebijał większość osadzonych. Można było ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że był to największy mięśniak w więzieniu.
- Ja zostawiłem, żelazko na gazie…umówiłem się na randkę…- powiedział nieco ironicznie i ściągnął łapę współwięźnia ze swojego ramienia. Nie miał ochoty na rozmowę z nim.- Generalnie to nie chcę patrzeć na twoją odrażającą mordę.- dodał po chwili.
- Uuu… Kwinto… grabisz sobie, grabisz. Przyszedłem się zrewanżować.- warknął.
- Aha…- pokiwał głową.- A te panienki, to do towarzystwa?- wskazał na jeszcze kilku mężczyzn. Generalnie to widać było gołym okiem, że nie przepadali za sobą.
Jared i reszta się tylko zaśmiali.
- To jak Kwinto? Poddajesz się walkowerem?
- Nigdy mój drogi.- spojrzał na niego spod byka. Powoli przygotował stół do gry. W tym czasie zjawiło się jeszcze kilku innych. Szykowała się dosyć potężna batalia.
Gra była dosyć zaciekła, część współwięźniów kibicowała Kwincie, część Jaredowi. Chyba pierwszy raz w historii White Collar Prison, ludzie tak tłumnie przyszli obserwować jak ktoś grać w bilard. A do tego emocje podniósł zakład pomiędzy przeciwnikami. Kwinto w pewnym momencie dostrzegł pośród tylu ludzi, jego niedawną przeciwniczkę. Uśmiechnał się pod nosem, na razie szło mu całkiem dobrze. Alexander do tego emanował spokojem i pewnością siebie. A jego przeciwnik, no cóż… spokojny raczej nie był…
- Na razie przegrywasz…- westchnął Alexander.- A szkoda, bo myślałem że coś się podszkoliłeś.- zadał decydujący cios, czarna ósemka wpadła do lewej łuzy. To rozzłościło przeciwnika.
- Słuchaj no Kwinto…- chwycił go za koszulkę i lekko podniósł Polaka. Zaraz jednak go puścił.-…oszuście jeden. Jeszcze przegrasz, a wtedy to bardzo cię zaboli.- szepnął
- Pożyjemy…zobaczymy. No chyba że prędzej opuszczę ten pięciogwiazdkowy ośrodek wypoczynkowy.- Batura zaśmiał się i zniknął w tłumie. Szybko się znalazł w barze. Miał ochotę na łyka wódki. Musiał jakoś się rozluźnić, a wódka wydawała mu się najlepszą opcją.
Kwinto
Kwinto szedł do baru, musiał się czegoś napić. Za sobą zostawił wściekłego Jareda, tłum więźniów i jakiegoś osiłka, na którego w tym właśnie momencie Jared wylewa swoje największe frustracje. Ale cóż…nie każdy jest urodzonym zwycięzcą, nie każdy jest Kwintą, nie każdy ma w dowodzie wpisane Alexander Batura.
OdpowiedzUsuńPolak słabo się uśmiechnął widząc wychodzącą Scarlett. Zaraz jednak przypomniał sobie, że raczej na żadne zażyłości nie może sobie pozwalać. Nie teraz… może później…może kiedyś…może na wolności. Tak na wolności, znajdzie sobie jakąś kobietę, ożeni się będą mieszkać na jakiejś wyspie i będą prowadzić hotel… Ma pieniądze nie kilkunastu kontach w różnych bankach świata w najsilniejszych i najstabilniejszych walutach. Na dobrą sprawę może nie pracować do końca życia i żyć jak król.
W momencie kiedy wszedł uderzył go zapach wódki. Szukał wzrokiem otwartej flaszki…albo o zgrozo(!) rozlanej wódki i pękniętej butelki. Do jego uszu dobiegł cichy jęk. Spojrzał w kierunku skąd, jak mu się wydawało dobiegał dźwięk. Na podłodze leżał jeden z przydupasów Jareda. Batura w pierwszym odruchu znalazł się przy nim i chwycił go za rękę.
- Nie dotykaj.- mruknął Polak.- Nie otwieraj oczu.- dodał zaraz. Zobaczył, że wódka zalewa facetowi oczy, nie wykluczał że małe drobinki szkła się tam znalazły.- Strażnik!- krzyknął w stronę drzwi. Zaraz też i zjawił się facet. Kwinto wskazał na leżącego faceta.
- Jak babkę kocham, to nie moja sprawa panie kierowniku. Jak przyszedłem to już go zastałem w takim stanie.- powiedział, próbując się usprawiedliwić.- No naprawdę…czy ja mógłbym kłamać w takich sprawach?- zapytał czysto retorycznie.
- Mówi prawdę.- potwierdził więzień. Batura lekko się zdziwił.
Alexander oglądał ten niecodzienny widok, oto jeden z przydupasów Jareda jest bezbronny i zdany na łaskę strażnika. Na myśl przyszło mu, że podobny jest nieco do takiego ślepego kociaka, który poznaje świat przy pomocy swojej matki. W tym przypadku strażnik był matką ślepego kociaka.
Po chwili, kiedy lekkie otrzeźwienie przyszło Kwinto podszedł do lady, wyciagnał kieliszek i jeszcze jedna butelkę wódki. Musial się napić…jeszcze bardziej niż wcześniej. To było po prostu w tym momencie jego obowiązkiem.
***
Na stołówce większość więźniów szeptała miedzy sobą o tym co spotkało Louisa. Kwinto był chyba jedną z niewielu osób, które wiedziały co się stało. Podczas posiłku w myślach liczył kto wie.
Wiem to ja, Louis, zapewne strażnik i osoba która to zrobiła..- głupi nie był więc szybko wpadł na to kto to może być-Scarlett.
Kiedy wspomniana kobieta gdzieś prześlizgnęła się obok, Kwinto uśmiechnął się słabo w jej stronę.
Kwinto
Jest inaczej. Inaczej w tej słodko-gorzkiej inności, kiedy powoli ulega się przyzwyczajeniu, a z drugiej strony tęskni do zachodów słońca. Ambiwalencja uczuć koegzystujących obok siebie, specyficzne drżenia i napływ wszelakiej maści myśli — myślenie mnie zabija. Jest inaczej, tak, ale nie ciszej i nie lepiej, jest jakkolwiek, byle jak, obojętnie.
OdpowiedzUsuńMiewa napady melancholii, delikatne w przebiegu, lecz długofalowe. Łóżko przykryte pomarańczowym kocem ugina się pod jego ciężarem i razem spadają w dół ku jądrze, którego ciepło nie perli się na czole a spala żywcem. To ciekawe spostrzeżenie, o tyle ciekawsze, że bycie spalonym nie jawi się Nijasowi jako mistycyzm warty posmakowania, natomiast spalanie odbiera niemal jak iluminację — jedyną szansę na złączenie się z tym, w co wierzy i czemu pragnie się oddać.
Trudno stwierdzić, czy cokolwiek wskazywało na zaczątki jego szaleństwa. Miał normalne życie, był normalnym człowiekiem i jako że pod pojęciem normalności kryje się kwintesencja zdrowia psychicznego, na tle społeczności prezentował się jako jej wzór. Codziennie rano chodził do swojego ulubionego sklepu po paczkę papierosów i sok bananowy, każdego wieczoru zachodził do tegoż sklepu po kolejny sok i gumy balonowe, nawet nie podejrzewając, że brązowooka pani ekspedientka podejrzewa — i czerpie olbrzymią satysfakcję ze swego odkrycia — iż to ze względu na nią obcina przeciętnie piętnaście minut z życia kosztem zakupów. Uważał, że jest miła i lubił komplementować jej niebanalną urodę, ale potrzebował papierosów, soku i gum, więc szedł do sklepu, wydawał pieniądze i wychodził. Taka była naturalna kolej rzeczy; normalność dni roboczych.
Pomiędzy pierwszą a drugą wizytą w sklepie pracował i próbował pogodzić ze sobą wizje artystyczne czterech scenografów. Swoją — jako wizję scenografa naczelnego — traktował nadrzędnie, mimo to chętnie zgadzał się na innowacyjne rozwiązania kolegów. Pracowało się z nim tak, jak żyło — dobrze. Nie był kłótliwy, nie rzucał się ani nie szukał dziury w całym, zawsze wspierał, zachęcał i nagradzał uśmiechem. Wysoka pozycja w teatrze nie uczyniła z niego nadczłowieka, wręcz przeciwnie, tylko przypomniała, że ciężką pracą można wiele zyskać, a tę lekcje z nabożną czcią wykładał innym.
Przed trzydziestką, będąc w kwiecie wieku, wyrobił więc normę normalności.Prawie wybudował dom, prawie zasadził drzewo i prawie spłodził syna, niemniej jednak zmierzał w dobrą stronę. Można zadać sobie samemu pytanie — która strona klasyfikowała się jako pożądana? Nie było wątpliwości, że ta, w którą podążali wszyscy inni.
Jego narzeczona mówiła koleżankom, że trafiła jej się nie lada gratka — dobrze usytuowany mężczyzna o nienagannej powierzchowności i z wielkim poszanowaniem dla wygody drugiego człowieka. To, co rozpowiadała na lewo i prawo, wcale nie oznaczało, że przedkładała względy praktyczne nad względy uczuciowe, kochała bowiem Nijasa, aliści nie mogła siedzieć cicho, kiedy niebo w końcu wysłuchało jej modlitw.
Co ciekawe, straciła chęć do mówienia dokładnie wtedy, gdy w porannych wiadomościach zakomunikowano, że światowej sławy scenograf — jakże naciągnięty epitet — między dwudziestą trzecią a północą, gdy rozgrywała się nocna premiera, spalił żywcem wszystkich aktorów, scenografów, scenarzystów, dwóch reżyserów i liczącą kilka setek publiczność. Już nie było jej tak spieszno do opowiadania, że dostała właśnie osiemdziesiąt sześć czerwonych róż i pozłacaną kartę kredytową. Niespodziewanie zmieniła swój pogląd na życie i wszystkie jego aspekty, twierdząc, że kwiaty zwiędną, bynajmniej nie tak szybko, jak zwiędła jej miłość, natomiast pieniądze prędzej czy później się rozejdą. Prawdopodobnie wydała je na zestaw młodej zdobywczyni bogatego męża, który, zważywszy na medialny szmer związany z masowym zabójstwem, znalazł się w przeciągu trzech miesięcy od wystąpienia objawów szaleństwa u Nijasa.
Sam zainteresowany nie odczuł szczególnie, że właśnie zawaliła mu się pod nogi normalność, którą wypracowywał przeszło dwadzieścia osiem lat. Owszem, targało nim wiele sprzeczności, w tym pogodzenie siebie sprzed wielkiej pożogi i tego siebie, który miał dopiero nadejść, ale nie miało to nic wspólnego z wyrzutami sumienia albo chociażby ich mglistym pojęciem. Chciał spalić teatr, któremu przedtem oddał serce, do tego przyznawał się otwarcie, mimo że najlepszy prawnik w Szwecji był pewien, że gdyby naciągnąć kilka faktów i przyglądnąć się bliżej woźnemu, który swego czasu maczał palce w podejrzanej polityce, Fjeldmose musiałby jedynie wesprzeć finansowo szwedzką administrację i niewykluczone że przypadłoby mu w udziale zaledwie kilkadziesiąt godzin prac społecznych za niezawinioną winę w postaci braku reakcji na największą zbrodnię ostatnich lat. Nijas był jednak nieugięty — zrobił to i był z tego dumny. Nie zależało mu na złagodzeniu wyroku ani próbie przekupienia sędziego. Wraz z aktem wielkiego okrucieństwa przyszło wielkie oczyszczenie, które pozwoliło mu w końcu stać się tym, kim nie miał możliwości stać się wcześniej.
Usuń— Pieprzony dureń — mruczy, kiedy głowa jednego z więźniów zanurza się w basenowej toni. To idealna prezencja przekształcenia jego osobowości. Z baranka w lwa, ze zjadanego w zjadającego. A wreszcie w kogoś, komu po prostu nie należy wchodzić w paradę.
Nijas
- Cześć.- odpowiedział i wypił coś co miał w kubku. Prawdopodobnie herbatę. Słysząc kolejną wypowiedź Kwinto spojrzał na Scarlett, jednakże nic nie powiedział na ten temat. Chciał nieco zrobić kobiecie na złość. A on sam rozkoszował się tymi wszystkimi szeptami dookoła. Usłyszał już z chyba pięć wersji wczorajszego „wypadku”. Uśmiechnął się pod nosem.
OdpowiedzUsuń- Chyba nie spałaś dzisiaj najlepiej.- odezwał się w końcu. Fakt, Alexander był dobrym obserwatorem…może nawet za dobrym? I był też niejaką gadułą…a to nie jest najlepsze połączenie. Chociaż czasami, kiedy chciał to potrafił trzymać język za zębami.
Lekko spojrzał w bok, gdzie siedział Jared razem ze swoją grupą. Zastanawiał się, czy jego teoria jest słuszna…jest tylko jeden sposób aby się przekonać.
- Słyszałaś o tym, jak ktoś ładnie urządził Louisa?- zapytał niby mimochodem. Chociaż trudno byłoby gdyby kobieta o tym nie słyszała. Plotki i takie rzeczy w więzieniu rozchodziły się wyjątkowo szybko. A do tego pomiędzy nimi były różne szepty z różnymi wersjami zdarzeń.
- Wiem, kto uszkodził Louisa. Ale nikomu nie powiem.- powiedział Alexander, jeszcze tylko dopił herbatę, pożegnał się i wyszedł ze stołówki zostawiając kobietę samą sobie. Zastanawiał się czy kobieta połknie haczyk. Dzisiaj miał ochotę nieco poćwiczyć. Musiał przecież dbać o kondycję…chciał w końcu uciec, a w takim przedsięwzięciu dobra forma to podstawa. Nikomu nie mówił o swoich planach i nikomu nie miał zamiaru powiedzieć w najbliższym czasie. To miała być tylko i wyłącznie JEGO ucieczka.
Przebrał się i nieco ogarnął, zanim wyszedł na siłownię. Na korytarzu minął Jareda i jego świtę. Wchodząc na siłownię stwierdził, że nie ma zamiaru ćwiczyć w TAK BARDZO „DOBOROWYM” towarzystwie i wyszedł.
Przez chwilę pochodził jeszcze po korytarzach więzienia i zastanawiał się czy warto tak właściwie robić dzisiaj cokolwiek. Przecież mógłby się walnąć z jakąś książką w swojej „celi” i przeleżeć cały boży dzień leżeć z ulubioną książką. Albo pograłby w bilard…or popływał na basenie. Miał wbrew pozorom dosyć sporo możliwości. Takie chodzenie i rozmyślanie przerwała Scarlett.
- Co się stało?- zapytał Alexander i spojrzał na byłą reżyserkę. Zastanawiał się, czy to ma coś wspólnego z tym, że powiedział, że „wie kto TO zrobił”. Uśmiechnął się słabo w stronę kobiety. Czuł, że to będzie nader ciekawa rozmowa.
Kwinto
- Nie. Szczerze mówiąc, to mnie to nie interesuje. Może na takiego nie wyglądam, ale głupi nie jestem i potrafię dwa do dwóch dodać.- wzruszył niedbale ramionami. Posłuchał co Scarlett ma do powiedzenia i nieco się zaśmiał. Nie przypuszczał, że powie to w taki sposób, że przyzna się do winy w takiej formie. Spojrzał na byłą reżyserkę.
OdpowiedzUsuń- Nie myliłem się. Ale ja nic nie powiem strażnikom. Ani Jaredowi…- uśmiechnął się nieco szyderczo.- Nie jestem takim złym człowiekiem, a sąd skazując mnie na to więzienie i taki wyrok popełnił spory błąd.- spojrzał uważniej na kobietę.- I wiesz co? Ja się zastanawiam, czy więcej było w tym wszystkim zwykłego szczęścia, czy umiejętności.
Kwinto spojrzał wyczekująco. Nie miał zamiaru podziwiać takich osób. Zresztą nigdy nie imponowali mu mordercy, gwałciciele, podpalacze… Dla niego to co robili było zbyt płytkie. Bo zabił kogoś, wyrządził cierpienie kilku innym osobom, najczęściej znajomym i rodzinie, pójdzie na dwadzieścia lat za kratki, odsiedzi swoje i znowu zacznie zabijać.
Gwałciciel? Skrzywdzi kobietę i jej rodzinę, nie zabija, chce aby ofiara cierpiała, aby już nigdy nie podniosła się z tego, żeby nikomu już nie zaufała. Najczęściej takimi gwałcicielami są mężczyźni, którzy nie mają szans u jakiejś kobiety i w akcie zemsty posuwają się do czegoś takiego. Czasami też mają bardzo zwichniętą psychikę już za czasów dzieciństwa.
A podpalacze? Podpalacze to idioci, którzy lubują się w destrukcji i morderstwie połączonym ze szczególnym udręczeniem. Ofiary, które płoną żywcem… To jest okropne… Batura raz znalazł się w takiej sytuacji, gdzie dom płonął a on nie mógł się wydostać, bał się…po prostu się bał. Przerażała go wizja spłonięcia żywcem, gdzie wołałby o pomoc i próbował ugasić języki ognia smagające jego ubrania i ciało.
- Wiesz, co… Ja to tylko się zastanawiam, co ja tu robię.- powiedział po dosyć dłuższej chwili milczenia.- Tak po prostu…- spojrzał gdzieś w bok. Nikt nie przechodził obok nich, korytarze wydawały się dziwnie wymarłe.
Kwinto